środa, 2 września 2015

Akceptacja i wyjście z depresji: docenianie dni, kiedy "siedziałem na dłoniach"


W Terapi Akceptacji i Zaangażowania takie rozmówki z samym sobą umieszcza się w kategorii nazywanej fuzją. Fuzja to takie śmieszne słowo, którego używamy do opisania ludzkiej skłonności do tworzenia historii i zasad, które suma sumarum stają się naszymi więzieniami. Te "słowne więzienia" są łatwo dostrzegalne u innych, ale trudno je zobaczyć u siebie.

Elastyczność i umiejętność spojrzenia na życie z różnych perspektyw nie jest częścią fuzji. Pownienem, muszę, nie mogę, nigdy, zawsze, niemożliwe - to słowa, które jasno pokazują, że utknęliśmy, że nastąpiła fuzja. To są kamienie, z których budujemy sobie to słowne więzienie. Z wnętrza więzienia, życie wygląda jak działanie na siłę. I jak przy wszystkich działaniach na siłę, męczymy się i w końcu upadamy. Gdy tkwimy w tym więzieniu to tak naprawdę stosujemy przemoc wobec siebie samych. Nasze osiągnięcia nigdy nie są wystarczające albo w pełni widoczne. Udajemy, że istnieje coś takiego jak "wystarczające" i próbujemy zmusić się do życia zgodnie z tym wymyslonym standardem. Małe akty heroizmu pozostają w ukryciu.

Dzisiaj, chciałbym opowiedzieć o nie o moich sukcesach, ale o tych dniach kiedy najlepszą rzeczą jaką mogłem zrobić było siedzenie na własnych dłoniach. Dzisiaj jest jeden z tych dni i być może to dobry czas, żeby się na chwilę zatrzymać i zadumać nad tą kwestią.

To coś mniejszego niż najmniejsze kroki, coś najlepszego co mogę robić w takie dni - siedzieć na dłoniach. Gdy siedzę na dłoniach nie mam jak zrobić bałaganu, który musiałbym później sprzątać.


Wszedłem na tę drogę około 30 lat temu. Zimą 1985 roku leżałem na podłodze w łazience, zniechęcony, dookoła mnie cichy dom, ja sam. Leżąc na podłodze, pomiędzy kolejnymi napadami wymiotów, czułem chłód linoleum na moim policzku i to było dobre. Tam, w tej łazience, w środku nocy, skatowany, znalazłem moment odpoczynku, kiedy mój policzek leżał na tej zimnej podłodze. Cały mój świat ograniczony był wtedy to sześciu cali kwadratowych linoleum. Nie mogłem wyjść stamtąd bo natychmiast pojawiały się mdłości. Próby wstania z podłogi uruchamiały świadomość tego wszystkiego co zrobiłem i żalu, i tego czego nie zrobiłem, a wtedy żal był jeszcze większy. I to był początek. Od ludzi dowiedziałem się co to akceptacja. Cal po calu wydeptałem swoją drogę do góry, z podłogi, i na zewnątrz, z łazienki.

Gdy patrzę na to, dokąd zaprowadziła mnie akceptacja przez te wszystkie lata, jestem zadziwiony i wdzięczny. Mam specjalną więź z ludźmi z całego świata, z miejscami i ideami, których nie mógłbym sobie nawet wyobrazić. Spotkałem na swojej drodze ludzi, którzy zobaczyli we mnie możliwości, których ja sam nigdy nie widziałem. A ja miałem zaszczyt zobaczyć w nich siłę, piękno i możliwości, których oni nie widzieli.

Minęło wiele dni od tamtej zimy w 1985 roku. I wiele z nich to były dni, kiedy siedziałem na dłoniach. Dzisiaj wliczam je do dobrych dni. Bo wszystkie miały swój udział w doprowadzeniu mnie tu gdzie jestem. Do bycia z wami. Witajcie. Witajcie.

Dla mnie akceptacja to miejsce narodzin możliwości. To miejsce, w którym opowieści, które mnie więziły trochę poluzowały, akurat na tyle, żebym mógł spojrzeć w przód, albo dostrzec dłoń wyciągniętą w moim kierunku, gotową by mnie poprowadzić. Dziwne, że im bardziej walczymy, by wyjść z tego "słownego więzienia", tym bardziej te słowa nas zniewalają.

Jest dokładnie tyle samo życia w chwili radości, co w chwili bólu. Odpocznij więc ze mną w tu i teraz. Dajmy sobie ten czas. Może możemy dziś razem posiedzieć na swoich dłoniach. A jutro, jutro nie będzie aż takiego bałaganu do sprzątania. I wstaniemy razem, ogarniemy się i wejdziemy w ten dzień najlepiej jak jesteśmy w stanie.


Więc jeśli to właśnie dziś jest ten dzień siedzenia na dłoniach, może pozwolisz, by była to twoja praktyka. Przyjdzie dzień kiedy ktoś w potrzebie cię zawoła. Nie jesteśmy w stanie odwrócić czasu - sprawić, by rodzice ożyli, odkręcić stracone możliwości, przywrócić miłość. Ale możemy praktykować, posiedzieć na dłoniach, razem. I może znajdziemy drogę w tym świecie, takim jaki on jest, żeby się zakochać, żeby zobaczyć piękno i siłę i możliwości... razem. Może możemy docenić bogactwo naszych najmniejszych dni i najmniejszych aktów heroizmu. W końcu to właśnie one przywiodły nas tutaj. I ta chwila wygląda dobrze. Jestem szczęśliwy, że mogę spędzić ją z wami. Witajcie. Witajcie w moim ogrodzie małych dni.

Namaste Y'all from Oxford, Mississippi,
Kelly Wilson

[Kelly jest profesorem psychologii, współtwórcą Terapii Akceptacji i Zaangażowania, jak sam mówi o sobie, od 15 rż, przez 15 lat nigdy nie był trzeźwy, ale gdy wytrzeźwiał, wrócił do szkoły i stworzył swoje życie w taki sposób, by pełne było znaczenia, niosąc ze sobą swoją przeogromną wrażliwość]