środa, 9 października 2019

Robić swoje

Poprzedni post zakończyłam cytatem związanym z niesamowitym Markiem Edelmanem. Na pytanie: "Co robić, gdy w życiu jest ciężko?" odpowiedział: "Nie zwracać uwagi, robić swoje."

Jest to dla mnie kwintesencja życia, ale ( i ale jest bardzo duże) trzeba uważać, by nie wpaść w pułapkę unikania. Życie daje nam w twarz co jakiś czas. Jedni znoszą to lepiej, inni gorzej. Na wiele wydarzeń nie mamy wpływu. Tak samo jak nie mamy wpływu na myśli, które przepływają przez naszą głowę, emocje, które w nas wybuchają lub sączą się niekończącą, a męczącą strużką i odczucia w ciele z myślami i emocjami związanymi. Ale mamy wpływ na nasze zachowanie. Mamy wpływ na to, co zrobimy z tymi myślami, emocjami i odczuciami w ciele. I co zrobimy później.

Terapia Akceptacji i Zaangażowania oparta jest na mocnych naukowych filarach, podparta filozofią i przebadana w różnych populacjach. Wszystkie badania wykazują jej skuteczność (www.contextualsciense,org). W ACT liczy się właśnie działanie (eng. act - działać). Zauważanie trudnych myśli i emocji, obserwowania ich z pewnego dystansu, nazwanie i... przeniesienie uwagi na tu i teraz. A im bardziej "tu i teraz" jest zgodne z naszymi wartościami, z tym co dla nas ważne, tym łatwiej w nim funkcjonować. Tu wchodzimy w obszar wartości. Każdy z nas je ma, mało kto o nich myśli. Szczęśliwi, którzy mogą w pełni żyć ze swoimi wartościami. Wartości nie można mylić z celami. Cele się odhacza, wartości się nigdy nie kończą i można je realizować na wiele różnych sposobów. Najważniejszą wartością w życiu mojego młodszego syna jest ekspresja przez taniec. Od 4 roku życia zajmuje się tańczeniem. Jest w tym naprawdę niesamowity. Kiedyś jednak się zaniepokoiłam. Taniec to praca ciałem, a co jeśli ciało się zepsuje? Zapytałam syna co zrobi gdy złapie kontuzję, czym będzie się zajmował w życiu. Bez chwili zawahania, mając 8 lat, odpowiedział: będę choreografem. W związku z tym nie ma dla niego zbyt długich czy trudnych ćwiczeń przy drążku. Nie nudzi się w teatrze za kulisami czekając na swoje wejście na scenę, nawet gdy wejście to trwa kilka minut. To jest dla niego ważne. To się dla niego liczy. I jest w stanie podporządkować tej wartości naprawdę dużo.

Co jest ważne dla Ciebie? Czy żyjesz zgodnie z tym, co jest ważne? Czy robisz coś, co zupełnie cię nie interesuje, ale płaci rachunki, a potem oglądasz serial i idziesz spać? Jeśli tak to nie dziw się, że twoja głowa będzie generować mnóstwo niefunkcjonalnych myśli, aż w końcu wylądujesz na terapii, bo nie będziesz już dawać sobie rady.

ACT uczy jak zauważać to co trudne, jak dawać temu przestrzeń i skupiać uwagę na tym, co jest dla nas naprawdę istotne. W ten sposób nadajemy życiu sens. I o tym mówił Marek Edelman. Bo bez względu na okoliczności możemy robić swoje. Nikt nie wygraża niebu, że spuszcza deszcz. Może trochę postękamy, ale chodzimy do pracy, odprowadzamy dzieci do przedszkola, biegniemy maraton, wyprowadzamy psa, załatwiamy sprawy. I tak samo nie musimy wstrzymywać się od życia tylko dlatego, że głowa generuje trudne myśli czy nieprzyjemne uczucia. Ba! W miarę praktyki można czerpać satysfakcję z umiejętności obserwowania tego co się z nami dzieje i dokonywania w pełni świadomych wyborów. Naprawdę... nawet jeśli teraz wydaje się to zupełnie nieprawdopodobne!








środa, 2 października 2019

Cierpienie czy etykieta

Od jakiegoś czasu żyjemy w niewoli diagnoz. Na wszystko musi być diagnoza. Diagnoza klasyfikuje ludzi, porządkuje, ustawia w kolejkach do specjalistów. Wiele zaburzeń diagnozowanych jest niemal prewencyjnie (sarkazm), na wszelki wypadek, albo dlatego, że pacjent tego wymaga. Ja sama jestem ogromną przeciwniczką diagnoz w pracy terapeutycznej. Diagnoza nie pozostawia szerszego pola do działania, odbiera wyobraźnię, wtłacza w ramki i każe w nich tkwić bez względu na wszystko. Nie ma mowy, żeby myśleć po za pudełkiem, na jego rancie, albo w dalszej odległości od niego (improwizacja na temat "think outside the box).

Oczywiście zdarza się, że diagnoza tłumaczy człowiekowi jego zachowania. Dzięki temu stajemy się bardziej przewidywalni dla samych siebie. O swoim ADHD i lekkim Aspergerze dowiedziałam się niedawno. Nie zmieniło to w moim życiu niczego... no może stałam się dla siebie odrobinę bardziej pobłażliwa. Gdy wypełniałam testy na wiele pytań mogłam odpowiadać z dwóch poziomów: poziomu wyjściowego, który znam doskonale i jest moją najgłębszą jaźnią (wtedy pewnie miałabym większego Aspergera, ADHD wyszło "level max") i z poziomu świadomego działania - moja mama, nauczyciele, znajomi i świat nauczyli mnie jak w pewnych sytuacjach się zachowywać, żeby nie tkwić nieustająco na krawędzi życia społecznego, a w zasadzie nawet trochę po ową krawędzią.

Nikt mi nie wierzy, że moja empatia jest wyuczona. A jest. Sama z siebie nie mam za grosz współczucia. Ale nauczyłam się go. Bardzo pomogła mi praktyka Zen, praktyka mindfulness i terapia akceptacji i zaangażowania. Niezwykle cenne było studiowanie tekstów Kellego Wilsona i Gabora Mate - osób tak głęboko współodczuwających, że bardziej chyba nie można.

Czy gdybym swoje diagnozy dostała w wieku szkolnym, byłabym tym kim jestem? Ze wszystkimi doświadczeniami - przyjemnymi i trudnymi, durnowatymi i uczącymi? Czy utknęłabym w jakiejś szufladce? Nie wiem. Ale cieszę się, że choć nie było lekko, to przeżyłam kawał niesamowitego życia, skacząc z tematu na temat. Bycie terapeutą też nie jest moim ostatnim słowem.

Jakże często rzeczy wspaniałych dokonują ludzie, którzy nie wiedzą, że tego co zrobili zrobić się nie dało. Albo ci, którzy nic sobie nie robili z ogólnie panujących standardów. Jak Cliff Young, który dzięki pracy z owcami zrewolucjonizował "rynek" ultra maratonów, choć patrzono na niego z dużym dystansem.

Trafiła do mnie kiedyś pacjentka z wypisem ze szpitala psychiatrycznego. Znalazła się tam z powodu napadu lęku w związku z przeżytym kilka dni wcześniej dużym kryzysem. Okazało się, że miała epizod psychotyczny, który miał rozwinąć się w schizofrenię (sic!). Tyle diagnoza. Trafiła do mnie, bo usłyszała, że pracuję trochę niestandardowo. Po jednym spotkaniu wiedziałam, że ta diagnoza jest bez sensu. Będzie wielkim stygmatem i niczym więcej. Popracowałyśmy i teraz moja pani z sukcesem prowadzi firmę, założyła rodzinę i przysyła mi czasem zdjęcia z wakacji. Nauczyła się jak radzić sobie z kryzysami, pracuje nad sobą, jej życie ma sens i kierunek.

Gdy pacjenci pytają mnie co im jest, odpowiadam: cierpienie. Ale to zła odpowiedź. Powinnam powiedzieć: to depresja, lęki, zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne, epizod psychotyczny, osobowość z pogranicza i tak dalej. Bardzo nie lubię tak mówić. I uczę pacjentów, że nazwa nie jest ważna, ważne jest właśnie cierpienie, które nie pozwala doświadczać życia we wszystkich jego aspektach. Nie obiecuję, że cierpienie zniknie. Stosując ACT uczę jak w praktyce zastosować radę Marka Edelmana, który na pytanie: "Co robić gdy w życiu jest ciężko?" odpowiedział: "Nie zwracać na to uwagi, robić swoje".




Ps: diagnozy oczywiście czasami są potrzebne, ale trzeba pamiętać, że psycholog czy psychoterapeuta nie diagnozują; diagnozować może tylko lekarz psychiatra. No i warto zostawiać sobie po diagnozie przestrzeń. Bo w przypadku spraw związanych z psyche diagnoza to nie wyrok.