A na serio... depresja oczywiście nie jest wyborem, nie mamy wpływu na to czy, kiedy i z jakim nasileniem się pojawi (choć też nie do końca, ale to temat na inny wpis). Wyborem jest nasze podejście do niej, to jak się zachowujemy w jej obecności, ile i jakiej uwagi jej poświęcamy i co z tego mamy.
Słowa "...jeśli depresja to wybór...' sprawiły, że wielu moich pacjentów żyje, nie biorą antydepresantów, działają, robią całkiem sporo rzeczy i ich życie płynie w wybranym PRZEZ NICH kierunku.
Gdy myślę o depresji (której sama też doświadczyłam), od razu przypomina mi się opowieść jednej z pacjentek*. Opowieść, którą wykorzystuję w pracy z innymi pacjentami, żeby pokazać jak to może działać, jeśli tylko odważymy się podjąć decyzję i podejmować ją za każdym razem, gdy depresja wychyli swój łeb.
"To był nagły błysk. Mały, krótki, ale wystarczający. Od tygodnia brałam leki, bo myśli samobójcze i poczucie bezwładu i niemocy wydawały się być zbyt silne. Ale czułam się coraz gorzej. Moje myśli samobójcze zaczęły przechodzić już same siebie. Było ich tyle i w takich formach, że w zasadzie nie wiem jakim cudem im nie uległam. Jeśli prawdą jest, że Robin Williams miał zmieniane leki na depresję i wtedy właśnie popełnił samobójstwo, to doskonale rozumiem dlaczego się zabił. Też już tam prawie byłam... I nagle, między obliczaniem ile tabletek potrzebuję, żeby się nie obudzić, a zastanawianiem się co będzie z moimi dziećmi, rozbłysnęła! Ta jedna, krótka myśli... "<<...jeśli depresja to wybór...>> Doskonale pamiętałam jak mówiła je do mnie pani Joanna, a ja myślałam, że to wariatka, a nie psycholog. Miałam w sobie strasznie dużo niezgody na takie podejście. Moja depresja nie była wyborem. Była obezwładniającym, rozlewającym się po mnie i całym świecie maziowatym, szarym potworem. Nie byłam w stanie nic z nim zrobić... Jak można coś zrobić gdy się idzie po nos w bagnie? Ale teraz ta myśl była jak flara na ciemnym niebie. <<... jeśli depresja to wybór... >>. Pani Joanna powiedziała, że w tamtym momencie przeskoczył mi włącznik. Tak to nazwała. Ja tylko pamiętam, że podjęłam decyzję. Świadomą decyzję poprzedzoną ciężką, bardzo ciężką pracą nad sobą, medytacjami praktykami mindfulness, uczeniem się jak tolerować, a później akceptować trudne myśli i podążać za tymi, które mogą zmienić życie na lepsze. Odstawiłam leki. Z dnia na dzień. Gdyby psychiatra się o tym dowiedział, pewnie zrobiłby mi karczemną awanturę. Pani Joanna przewróciła tylko oczami i powiedziała, że zrobiłam to na własną odpowiedzialność, po czy wymieniała wszystko złe, co mogło mi się przytrafić. Na szczęście nie przytrafiło się nic. Ale tak! Zrobiłam to w pełni świadomie i na własną odpowiedzialność. Nikogo do tego nie zachęcam. Ja naprawdę miałam szczęście. Napisałam listę rzeczy do zrobienia na następny dzień. Zrobiłam 20% planu. Kolejnego dnia: 22% planu. I tak krok po kroku zaczęłam wracać do życia. Nieustająco powtarzałam i powtarzam sobie, że depresja to wybór. Oglądam moje samobójcze myśli jak ogląda się paradę F16. Robię miejsce trudnym emocjom, jak robi się miejsce w doniczce na korzenie, bo bez wystarczającego miejsca roślina umrze. Nieustająco monitoruję swój umysł i wybieram te ścieżki, które prowadzą mnie w kierunku zrealizowania 100% dziennego planu. Czasami nie mam siły. Czasami moja głowa krzyczy: i tak nic ci się nie uda, i tak do niczego się nie nadajesz, po co się męczyć, połóż się i leż, jest tylko pustka, nie ma nic, wszystko jest mrzonką. Ale ja wiem, że to tylko te trudne myśli. Uśmiecham się do nich, pokiwam im czasem głową i łagodnie przenoszę uwagę na to, co dla mnie ważne. Na moje dzieci. Na psa, które przygarnęłam ze schroniska i który nie daje się głaskać, co czasami doprowadza mnie do furii, ale jego lęk powoduje, że daję tej furii miejsce, a psu daję przestrzeń na bycie niegłaskanym i czas na oswojenie się ideą człowieka, który nie maltretuje. Czasem przenoszę uwagę na gwiazdy na niebie. Na księżyc. Na zapach bzu. Na moją pracę, która wymaga dużego skupienia. Na moją rodzinę. Na wschody słońca. Na malwy pod blokiem pani Joanny, których poprzedniego lata nawet nie zauważyłam. Na mój własny oddech. Na to uczucie, kiedy ciepła woda obmywa mi ręce, gdy zmywam naczynia. Na zapach świeżo upieczonego chleba. Na gorzkawy smak ziarenek granatu. I wiem, że żyję. Żyję po swojemu, a nie jak chciałaby jakaś depresja."
Życie jest pełne cudowności. Zakrywamy sobie do nich dostęp tkwiąc w myślach, zaplątując się w opowieści, które nigdy nie ujrzą światła dziennego, w planowanie, wspominanie, analizowanie... Umyka nam życie i nagle dziwimy się, że jest już za późno.
Depresja to wybór. Jak całe nasze zachowanie. Bez względu na to, co mówi głowa, pamiętaj, że to twoje życie i ty, a nie głowa i generowane przez nią myśli, decydujesz jak je przeżyjesz.
[oczywiście łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić; ale terapia ACT uczy korzystania z narzędzi, które pozwalają na przyjęcie takiej właśnie postawy i życia swoim dobrym, pełnym znaczenia życiem].
* upublicznione za zgodą pacjentki