Bardzo długo mnie tu nie było. Powody były dwa, a drugi, jak łatwo się domyśleć, wynikł z pierwszego.
Powód pierwszy to koszmarna ilość pracy w okresie pandemii. Nigdy nie pracowałam tak dużo. Nigdy nie pracowałam tak dużo pro bono. I choć czułam, że jest za dużo - nie umiałam odmówić, nie umiałam powiedzieć "nie", nie umiałam powiedzieć "stop". Aż moje ciało zdecydowało za mnie i... złamałam nogę. Było to na początku czerwca. Wciąż chodzę o kulach. Wciąż się rehabilituję. Wciąż nie mogę wrócić do pełnej siebie.
Jaki z tego morał? Ano taki, że warto ćwiczyć asertywność. A gdy jest się pomagaczem, tak jak ja, warto przyjąć z pokorą fakt, że nie ma możliwości pomocy wszystkim. Bo jeśli ja stracę siły, to zamiast pomóc kilku, nie pomogę nikomu.
Ta złamana noga będzie dla mnie lekcją na całe życie. Straciłam przez nią całe lato. Straciłam na jakiś czas możliwość pracy. Ale zyskałam czas, żeby poukładać się od nowa. Dlatego nie ma we mnie złości, czy frustracji (choć na początku oczywiście się pojawiły). Jest wdzięczność, bo wiem, że teraz moje życie będzie dokładnie takie, jak chcę żeby było. Z elastycznością, z miejscem na niewiadome, z przestrzenią na trudne.
Czego każdemu z całego serca życzę!