poniedziałek, 8 lipca 2024

Przyjemność vs satysfakcja

Przyjemność wg Wielkiego słownika języka polskiego to:  "uczucie pełnego zaspokojenia potrzeb i oczekiwań lub doświadczenia czegoś miłego". 

Co się dzieje, gdy ktoś w pełni zaspokoi swoje potrzeby i oczekiwania? Zatrzymuje się. A co się dzieje, gdy doświadcza się czegoś miłego? Chce się więcej. 

Nie twierdzę, że dążenie do odczuwania przyjemności jest złe. Jest zupełnie naturalne, a odczuwanie przyjemności jest... mega przyjemne. Kwestią jest niezgoda na nieprzyjemność, czy niewygodę. Kwestią jest odroczenie w czasie. Ma być miło, ma być fajnie tu, teraz, natychmiast. Nieustannie dążąc do przyjemności człowiek przestaje się rozwijać, bo rozwój jest tylko dyskomforcie. 

Ślepo dążąc do przyjemności ludzie zamieniają się w narkomanów, którzy karmią swoje uzależnienia serialami, shortsami, tiktokiem, insta, fb, cukrem, jedzeniem, alkoholem i innymi substancjami psychoaktywnymi, pornosami, coraz rzadziej seksem, nadmiarowym wysiłkiem fizycznym itd. Czy są w stanie je wykarmić? Nie... ponieważ są to odczucia krótkoterminowe. Nasycenie mija bardzo szybko. I znowu wraca się do zachowań, które na chwilę dają poczucie przyjemności. Czy to nie wygląda jak pułapka? 

Andrew Huberman w rozmowie z Davidem Gogginsem powiedział, że kiedy z własnej woli robimy rzeczy, których nie chcemy robić rozwija się część mózgu odpowiedzialna za silną wolę. Czyli jeśli nie lubię się pocić, ale pójdę na bieżnię i się spocę, urośnie mi kawałek mózgu, dzięki któremu łatwiej będzie mi wcześniej wstać, żeby... albo pójść na bieżnię, albo pouczyć się hebrajskiego, którego chcę się uczyć i daje mi to nie tylko chwilową przyjemność, ale, co ważniejsze, długoterminową satysfakcję. 

I tu dochodzimy do bardzo ważnego miejsca. Czym jest satysfakcja? Wg WSJP to: "stan psychiczny, jakiego doznaje osoba, która osiągnęła coś, na czym jej zależało". 

Słowo klucz to: "osiągnąć". Osiągnąć, czyli włożyć wysiłek w coś. Trudniej jest nie zjeść czekolady, niż ją zjeść, zrobić 10 pompek niż kliknąć w link do Netflixa. Trudniej jest nauczyć się czegoś niż skrolować, bo nauka wymaga powtórzeń, czyli... wysiłku. I żeby nie było! Nie mam nic przeciwko czekoladzie, Netflixowi, czy Tiktokowi. Kwestią jest równowaga! 

Zastanów się ile masz w życiu przyjemności, a ile satysfakcji. Pomyśl, które przyjemności są wrzucają cię do zaklętego kręgu uzależnień. I jakie możesz podjąć działania, żeby zyskać choć trochę satysfakcji. Co ciekawe, po jakimś czasie okazuje się, że to nie efekt jest tym, co daje poczucie spełnienia, ale droga... 

Jakiś czas temu, ze względów zdrowotnych zmieniłam swój tryb spania. To nie jest trudne, choć dla mnie, kochającej noc, definitywnie niechciane. Ale zdrowie jest ważne, szczególnie kiedy ma się dzieci na utrzymaniu więc jestem w łóżku o 21.00 i wstaję o 4.00. Myślałam, że będę rano ćwiczyć, ale w lecie rano nie zawsze mam ciepłą wodę (bo jak ćwiczyć, to się spocić). Uczę się więc rano rosyjskiego i hebrajskiego, czytam książki i raz w tygodniu piszę posty na bloga. Ćwiczę w ciągu dnia, w czasie przerwy w pracy. Taki rytm dobowy owocuje nie tylko lepszym samopoczuciem, ale też robieniem tego, co w tu i teraz nie jest łatwe, ale długoterminowo daje mi ogrom satysfakcji - to jest nauka. Jestem też dumna z siebie, że z dnia na dzień przestawiłam spanie. 

I tu dochodzimy do kolejnej bardzo ważnej kwestii, czyli motywacji. Tak naprawdę nie lubię słowa "motywacja", wolę mówić o powodach, dla których jesteśmy gotowi robić rzeczy trudne, uciążliwe, nudne, ale długoterminowo dające satysfakcję. To są wartości. Wartości są bardzo tricky. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że takie poranne wstawanie, zalecone przez lekarza oznacza wartość "zdrowie". Ale w moim przypadku to wartość pośrednia, wcale nie najważniejsza jeśli chodzi o spanie, jedzenie i ćwiczenia. Wartością, która daje mi napęd w tych obszarach jest macierzyństwo. Ze względu na moje dzieci nie mogę być chora, chcę być sprawna, żeby być dla nich jak najdłużej i żeby nigdy nie musiały się mną zajmować. Bo dzieci to przyszłość, nie przeszłość i nigdy nie będę od nich wymagać jakiejkolwiek opieki nade mną. Nauka też motywowana jest nadrzędną wartością "macierzyństwo". Choć tutaj dochodzi jeszcze jedna, nieśmiała wartość czyli "mózg". Ta moja maszyna między uszami jest dla mnie bardzo ważna. To ona zarabia na życie moje i moich dzieci, to dzięki niej lubię siebie bo lubię swoje poczucie humoru i lubię wiedzę, która w niej się koduje. Dlatego dbam o mózg nie tylko od strony czysto fizycznej (sen, ruch, odpowiednie jedzenie, suplementy), ale też szerzej: medytacje i nauka, nauka potrzebna do pracy, nauka zupełnie nieprzydatnych informacji, które jednak cieszą, ćwiczenia na platformie Lumocity (która niestety nie sponsoruje tego wpisu) i nauka języków obcych, które mają alfabety inne niż łaciński. Teraz uczę się hebrajskiego i rosyjskiego, kiedy je opanuję zabiorę się za chiński i sanskryt. Kiedyś w ramach pracy nad mózgiem nauczyłam się wyszywać, szydełkować, robić na drutach i filcować, bo mam cztery lewe ręce i te prace były dla mnie bardzo trudne. Zostałam przy igłowym filcowaniu, ponieważ daje mi poczucie odpoczynku. Tak samo jak oglądanie filmów, a jeśli seriali, to tych mini. I czytanie książek. A gdy moi pacjenci mają gorszy czas, co oznacza, że po pracy jestem bardziej zmęczona, pozwalam sobie na godzinę z shortsami, tyle że to shortsy ze stand upem, żeby się śmiać i odreagować... 

Bo wszystko jest dla ludzi. Kwestia to zdroworozsądkowo z owego wszystkiego korzystać i znaleźć równowagę między przyjemnością, a satysfakcją.